sobota, 15 sierpnia 2020

[RECENZJA] Vera Buck - Runa [thriller historyczny]


Lata 80-te XIX wieku, Paryż. W klinice dla obłąkanych kobiet słynny doktor Charcot przeprowadza eksperymenty, których pokazy są prawdziwą sensacją w świecie medycyny. Pewnego dnia w klinice pojawia się Runa - dziewczynka niewrażliwa na metody terapeutyczne Charcota. Dziwny przypadek Runy przyciąga uwagę Joriego Hella, studenta ze Szwajcarii. Jori, powodowany miłością do Pauline, którą pragnie wyleczyć z choroby psychicznej, wychodzi z propozycją zoperowania Runy, co pozwoliłoby mu uzyskać upragniony tytuł doktora. 

Równocześnie w Paryżu pojawiają się tajemnicze przypadki śmierci, a na miejscach zgonów zostają znalezione zagadkowe symbole: litery, obrazki, imiona. W sprawę angażuje się monsieur Lecoq, były policjant. Dziwne znaki odkrywają też Maxime Chevrier, młody chórzysta, i dwójka rodzeństwa. Okazuje się, że wszelkie tropy wiodą do tajemniczej dziewczynki…

XIX-wieczny Paryż, słynna klinika i szokujące początki psychiatrii to elementy składowe debiutanckiej powieści Very Buck. A pośród tego wszystkiego znajduje się Jori, zwyczajny, nieco zamknięty w sobie i na pozór niczym niewyróżniający się student, który od razu wzbudził moją sympatię. Kiedy więc Jori, przerywając wykład dr Charcota, wyszedł z propozycją przeprowadzenia śmiałej operacji na Runie, wiedziałam, że coś zacznie się dziać. I działo się, choć przez większą część powieści Jori pozostawał nieświadomy rozgrywających się wokół wydarzeń, które natomiast przypadły w udziale pozostałym bohaterom, m.in. monsieur Lecoqowi. To właśnie jego wątek popychał do przodu całą akcję, choć on sam wydawał się tak nieprzyjemnym typem, i jego wątek, prócz losów Joriego, śledziłam najchętniej.

Stopniowo odkrywane tajemnice bohaterów z tytułową Runą na czele oraz tłukące się w mojej głowie pytanie: „uda się Joriemu, czy nie?” czyniły z tej powieści dobrą lekturę. Nie powiem jednak, że przyjemną, bo wiele opisów było drastycznych, szokujących i może nieco zbyt dosadnych. Na temat przeszłości samej Runy wiele nie zdradzono. Kim była, jej losy sprzed pobytu w klinice - to przedstawiono na zasadzie „czytaj uważnie i się domyśl”, pozostawiając szczyptę niedopowiedzeń. Najlepszy i najdziwniejszy moment? - Maxime deklamujący w kościele wiersz o rozwieraczu ciał, który to napełnił mnie wielkim „ale o co chodzi?!”. Punkt kulminacyjny, który nastąpił zaraz potem? Mocny. Satysfakcjonujący. Mogę polecić tę książkę ze względu na klimat, wierne oddanie realiów i niebanalną historię.

1 komentarz: