sobota, 7 grudnia 2019

Da’Unn – rozdział 12.

XII

 

Idunn drzemała na niewygodnej drewnianej pryczy, otulona kocem i peleryną. Nie miała tu nic do roboty, więc pozostawało jej tylko rozmyślanie nad własnym losem i układanie planów, co zrobi, gdy jakimś cudem uda jej się stąd wydostać. Co jakiś czas krzyczała, uderzała w kraty i rzucała się po niewielkiej celi, jednak nikt nie słyszał jej rozpaczliwego wołania. Albo nikt nie chciał słyszeć. Sharyen i Alissa z pewnością zostawili w lochach przynajmniej jednego strażnika. Najgorsze było jednak to, że zdradzili ją ludzie, których znała. Alissę nawet kochała, prawie jak siostrę. Nigdy nie oskarżyłaby kuzynki o spiskowanie, a jednak Alissa tak bardzo ją zraniła. To bolało, bolało bardziej niż zdarte gardło i poobcierane dłonie, którymi przez wiele godzin okładała ściany.

Sharyen dwa razy dziennie przynosił jej jedzenie i wodę, jednak Idunn tęskniła za ciepłymi potrawami, za słodyczami i owocami; wiele by także oddała za dzban dobrego wina. Może gdyby się upiła, jej ponura rzeczywistość stałaby się choć odrobinę ciekawsza. Może wtedy wpadłaby na jakiś szalony pomysł i zabiła gnębiącą ją nudę. Może odważyłaby się zaatakować Sharyena. Wiedziała jednak, że mężczyzna jest od niej o wiele silniejszy i na dodatek nosi przy sobie sztylet lub krótki miecz. A ona, szczupła i słabowita osiemnastolatka, cóż mu mogła zrobić?
Choć tak wiele rozmyślała, nie mogła przypomnieć sobie, jak to się stało, że ją pojmali. Pamiętała piknik z Alissą, te miłe chwile, które razem spędziły, pamiętała powrót do zamku i to, jak później kładła się do łóżka. Musiała zasnąć, lecz obudziła się już tutaj, w tej zawilgoconej, zimnej i pogrążonej w półmroku celi, w najstarszej części zamku, w lochach od lat już nieużywanych.
Nie pozostało jej nic innego, jak leżeć na pryczy i jeszcze bardziej gnębić samą siebie czarnymi myślami. Od czasu do czasu dygotała z zimna, szczególnie w nocy, gdy przez mikroskopijny świetlik u sufitu zapuszczały się podmuchy wiatru. Po kamiennym murze spływały krople, tworząc zacieki i kałużę u jego podstawy. Przez świetlik wdzierał się do środka brunatnozielony mech, oblepiając kamień. Okropność, okropność i jeszcze raz okropność.
Z drzemki wybudził ją szczęk otwieranego zamka. Czyżby Sharyen przyniósł jej jedzenie? Słońce wstało już kilka godzin temu, więc chyba najwyższy czas. Nie podniosła się ani nawet nie odwróciła, rozmyślnie ignorując chłopaka. Jej błagania, prośby i groźby go nie ruszały. Nie odzywał się ani słowem, zabierając puste naczynia i zostawiając pełne. Czasem widziała, jak marszczy nos, gdy dolatywał do niego smród ustawionego w kącie wiadra. Do tej pory opróżnił je tylko raz, zapewne brzydząc się tej roboty. W końcu był lordem, to jemu powinni usługiwać, a tymczasem Alissa najwyraźniej kazała właśnie jemu choć trochę zadbać o więzioną w lochach królową. Sama nie pojawiła się ani razu.
Sharyen wszedł do celi w towarzystwie strażnika. Idunn spojrzała na niego kątem oka i przeraziła się. Nie tego, że był to jeden z jej własnych strażników, który wielokrotnie eskortował ją i pilnował jej komnat, gdy zachodziła taka potrzeba, lecz jego oczu. Jego oczy były straszne. W półmroku celi wydawały się tak ciemne, jakby źrenice pochłonęły całe tęczówki. To nie było naturalne.
Sharyen trzymał pochodnię, którą wetknął w uchwyt w ścianie, gdy już wpuścił strażnika i przymknął wejście do celi. Nie zamknął go na kłódkę. Gdyby Idunn zadziałała z zaskoczenia, może nawet udałoby jej się zanurkować między mężczyznami i uciec. Lecz z pewnością zaraz by ją dogonili. Ich była dwójka, a ona jedna i na dodatek osłabiona.
Strażnik stanął w rogu, krzyżując ramiona, a Sharyen rzucił coś na pryczę, na której leżała.
– Wstawaj i się przebieraj – warknął, szarpiąc przykrywający dziewczynę koc.
Nie było sensu się sprzeciwiać. Idunn zrzuciła z siebie koc i niechętnie spojrzała na leżący obok pakunek. Ubrania. A więc ktoś okazał się tak wspaniałomyślny, żeby przynieść jej jakiś wygodniejszy ubiór. Dotychczas była skazana na długą i prostą suknię, w którą przebrała się po powrocie z pikniku, kilka dni temu.
Sharyen i strażnik czekali, gapiąc się na nią, gdy oglądała szarą tunikę, czarne spodnie i świeżą bieliznę.
– Może byście się tak odwrócili? – warknęła, bo mężczyźni najwyraźniej nie mieli zamiaru spuszczać z niej wzroku.
O dziwo, posłuchali jej. Obydwaj stanęli w lekkim rozkroku, tyłem do celi, a ramiona skrzyżowali na piersiach.
Idunn zaczęła mocować się z tasiemkami od sukni. Chciała przebrać się jak najszybciej, bo Sharyen i strażnik z pewnością nie mieli zamiaru długo tak stać. Na szczęście potrafiła szybko ubrać się bez pomocy służby. Wprawnym ruchem zasznurowała skórzane trzewiki i zacisnęła pasek spinający w talii tunikę. Ubranie było praktyczne i wygodne.
Nie namyślała się zbyt długo, lecz wykorzystała okazję, że mężczyźni wciąż stoją nieruchomo. Skoczyła między nich, prosto ku wyjściu, i zanim zdążyli zareagować, już była na korytarzu. Widziała przed sobą drgający blask pochodni, jednak nie miała pojęcia, w którym kierunku pobiec. Wybrała lewą odnogę ciemnego korytarza, wydawała się bowiem nieco jaśniejsza.
– Łap ją, a nie stój! – warknął Sharyen i zaraz czyjaś mocna dłoń zacisnęła się na delikatnym nadgarstku Idunn. Jak to możliwe, że strażnik był taki szybki?
Królowa próbowała walczyć ze strażnikiem, jednak on zamknął ją w uścisku i bezlitośnie zawlókł do celi.
– Puszczaj! – wrzasnęła. – Jestem twoją królową! Jak w ogóle możesz słuchać tego zdrajcy?! – Kopała i wyrywała się, jednak jej wysiłki nie robiły na nim wrażenia. Trzymał ją, gdy Sharyen wyciągał sztylet z pochwy u pasa. Prosty i doskonale naostrzony, broń zdecydowanie nie służąca do ozdoby.
Położył go obok Idunn, tak blisko, że gdyby tylko mogła wyrwać się z mocarnych ramion strażnika, dosięgnęłaby sztyletu i bez wahania wbiła w pierś Sharyena. W tym momencie była gotowa nawet do zabójstwa. Wyrywała się i szarpała, jednak bezskutecznie. Wzdychając, zamknęła na chwilę oczy. To nie miało sensu.
Sharyen wyciągnął z kieszeni bluzy białą chustkę, przypominającą Idunn taką używaną do opatrunków, oraz fiolkę z jakimś brunatnym płynem. Odkorkował fiolkę, a Idunn zmarszczyła nos, gdy doleciał do niej gorzki zapach ziół. Choć lepsze to niż odór własnych nieczystości.
Chłopak nasączył owym specyfikiem róg chustki, zakorkował fiolkę i rzucił obydwie rzeczy na pryczę, mówiąc:
– Przyciśniesz to do rany, żeby szybciej zatamować krew.
I tyle. Tylko tyle.
Idunn wzdrygnęła się. Jeszcze raz spojrzała na sztylet, który znów znalazł się w ręce Sharyena. Co on chciał jej zrobić?
– Nie. – Usłyszała swój własny głos. – Nie, nie, nie!
Sharyen ujął jej lewą dłoń i przyjrzał się trzem pierścieniom, które nosiła. Prosta złota obrączka, z wygrawerowanymi liśćmi i trzema słowami: mądrość, sprawiedliwość, pokój – była symbolem jej władzy królewskiej. Słowa te obrał sobie przed laty jeden z jej poprzedników jako swoją dewizę. Na tym samym palcu nosiła także pierścień z brylantem – rodzinną pamiątkę jej zmarłej matki. Był dla niej cenny nie ze względu na wartość materialną, lecz na to, że przypominał jej o matce, o jej matczynej miłości, oraz o babci, która wcześniej go nosiła. Idunn zacisnęła powieki. Nie chciała rozpłakać się teraz, jednak łzy już gromadziły się w kącikach jej oczu.
Sharyen odgiął jej palce, trzymając tylko ten jeden, z pierścieniami, i położył jej dłoń na pryczy.
Idunn domyśliła się, co chce zrobić. Już chyba wolałaby, żeby ją zabił.
– Nie! – krzyknęła, szarpiąc się. – Nie możesz mi tego zrobić! Sharyen, nie! NIE!
– Cicho bądź, zamknij oczy i zaciśnij zęby – warknął.
Wyrywała się aż do ostatniej chwili, wstrząsana niepohamowanym łkaniem. Krzyczała i szarpała się, jednak mężczyźni nie okazali litości.
To trwało tylko sekundę. Sharyen z całej siły przycisnął sztylet. Idunn krzyczała, krzyczała tak długo, aż straciła głos, a ból rozchodził się po całym jej ciele, odbierając jej zmysły. Z miejsca, gdzie był jej palec, lała się krew, ale Idunn tego nie zauważała. Mogła nawet się wykrwawić, byleby tylko przestało tak boleć. Nic teraz nie miało znaczenia. Byleby tylko przestało boleć.
Niewiele pamiętała z następnych godzin. Aż do wieczora płakała, rzucała się po całej celi, uderzając w zimne mury głową i całym ciałem, darła zębami koc i wyrywała sobie włosy, jednak ból długo nie przechodził. Dopiero gdy wzięła wyschniętą już chustkę od Sharyena i owinęła nią zakrwawioną dłoń, rzuciła się na pryczę i straciła przytomność, choć na jakiś czas uwolniła się od bólu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz