sobota, 29 lutego 2020

Da’Unn – rozdział 24.

XXIV

 

Przez dwa dni życie w królestwie zdążyło wrócić do normy, choć w rozmowach zarówno wśród dworzan jak i mieszczan tematem numer jeden wciąż pozostawał dzień nieudanej koronacji Alissy i powrót Idunn. Odmienionej i silniejszej Idunn.
W ten właśnie dzień Sebastian spędził całe popołudnie włócząc się samotnie po lesie, a na wieczór wstąpił do karczmy. Nie upił się. Nie miał zwyczaju topić swych smutków w alkoholu. Rozmyślał jednak bardzo długo, powoli sącząc piwo.
Jak to możliwe, że te cztery dni, które Idunn spędziła pod jego dachem, wystarczyły, żeby się w niej zakochał? Dlaczego akurat w niej? To przecież królowa, a on – zwykły łowca, zamieszkujący w skromnej drewnianej chatce na obrzeżach miasta. Nawet nie był szlachetnie urodzony.

Próbował zapomnieć o tym uczuciu, ale najwyraźniej potrzeba było więcej niż dwóch dni. Nie pokazał się w zamku ani razu. Nie chciał już patrzeć na Idunn, choć w myślach wciąż widział jej słodki uśmiech, jej śliczną twarz, przypominał sobie kwiatowo-ziołowy zapach jej włosów. I pocałunek. Ich pierwszy i ostatni prawdziwy pocałunek. Co nią kierowało, że pocałowała go wtedy, przed wejściem do sali tronowej? Teraz doszedł do wniosku, że w ten sposób chciała mu tylko podziękować. W jej pocałunku nie było żadnego uczucia, choć on, Sebastian, całując ją, chciał dać jej do zrozumienia, że pragnie zrobić to po raz drugi, trzeci, setny i nieskończony.
Liczył na to, że starszy nad łowcami wezwie go dzisiaj na polowanie, jednak najwyraźniej łowcy – w oczach których urósł nagle do rangi bohatera – postanowili bez uzgadniania z nim dać mu kilka dni wytchnienia. Dlatego siedział teraz, późnym wieczorem, samotny, przy jednej tylko zapalonej świecy, i obracał w dłoniach róg tęczowego skabninga. Ot, zwykłe trofeum myśliwskie.
Za oknami hulał wiatr, zapowiadając pogorszenie pogody. Gdy będzie padać, to łowcy nie wybiorą się na polowanie. Czyli kolejny dzień lub dwa spędzone w bezczynności.
Coś zastukało. Sebastian wyprostował się na krześle. Czyżby to wiatr odemknął okiennicę? Oczekiwał, aż odgłos się powtórzy.
Nie, to nie wiatr. Ktoś pukał w drzwi jego chatki.
Chłopak zerwał się z miejsca. Odsunął zasuwę, uchylił drzwi i wyjrzał przez powstałą szczelinę. Do środka wdarł się zimny podmuch.
Przed drzwiami stała zakapturzona postać. W ciemnościach nie mógł dojrzeć ukrytej pod kapturem twarzy. Zobaczył tylko długie, opadające swobodnie kosmyki ciemnych włosów.
– Wpuścisz mnie? – zapytał znajomy słodki głos.
Sebastian natychmiast otworzył drzwi.
– Królowa Idunn. – Nie mógł uwierzyć, że to ona. Chyba śnił. Ciemnymi wieczorami umysł mógł płatać mu figle.
– Dla ciebie tylko Idunn. – Zsunęła kaptur. Podeszła do chłopaka, a jej ramiona oplotły jego szyję. Przylgnęła do niego całym ciałem.
Sebastian nie ośmielił się jej dotknąć. Nie potrafił się na to zdobyć. Dotyk tylko na nowo rozbudziłby jego pragnienia.
– Idunn – powtórzył jej imię, jakby to było najpiękniejsze słowo na świecie.
– Myślałam bardzo dużo – odezwała się dziewczyna po dłuższej chwili tulenia Sebastiana. – I postanowiłam zaryzykować, przychodząc tu do ciebie. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam.
Wreszcie przestała się przytulać, lecz jej dłonie pozostały na jego ramionach. Wciąż stała bardzo blisko.
– Co masz na myśli?
– Wyższa Rada planowała wydać mnie za jednego z galmancyjskich książąt – odparła, spuszczając głowę. Gdy znów uniosła podbródek, uśmiechała się, a w jej oczach tańczył płomień świecy. – Ale dałam im do zrozumienia, że nie chcę wychodzić za mąż, przynajmniej nie przez najbliższe kilka lat. A do tej pory wszystko się może zdarzyć. Na przykład mogę poznać mężczyznę, który wcale nie będzie galmancyjskim księciem, ani w ogóle księciem, mogę się w nim zakochać i nie będę zważała na to, co powie Wyższa Rada.
Sebastian zmarszczył brwi.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo ja już się zakochałam, Sebastianie.
Odsunął się od niej.
– Aha.
Ciekawe, kiedy zdążyła to zrobić?
– W tobie, głuptasie! – dorzuciła ze śmiechem, widząc jego minę. – Zakochałam się w tobie. Widziałam też, jak ty na mnie patrzysz, więc jeśli powiesz, że nic do mnie nie czujesz, to chyba złamiesz mi serce.
O nie...
– Idunn, ja... – Popatrzył jej w oczy. Mówiła poważnie.
– Chcę, abyś był szczery.
– Idunn... Chyba nic lepszego nie mogłem dziś usłyszeć. Mogę nie mówić nic, lecz ci pokazać?
– Boję się trochę.
Sebastian ujął jej prawą dłoń i kciukiem pogładził jej wierzch, a następnie ucałował, nie puszczając. Wziął świecę i z Idunn za rękę udał się do swojej izby sypialnej. Włożywszy świecę do oblepionego woskiem świecznika, przyciągnął do siebie dziewczynę.
Idunn nie mówiła nic. Stała spięta, gdy wplatał palce w jej włosy, gdy ustami muskał jej szyję, gdy jego dłonie wędrowały wzdłuż jej pleców, aż do pośladków. Wreszcie dziewczyna niepewnie uniosła rękę, aby pogładzić rysujący się pod materiałem jego bluzy biceps, zsunąć się w dół i zacisnąć palce na jego dłoni.
Pociągnął ją na łóżko i ułożył na nim. Jej długie włosy rozsypały się na poduszce.
– Wystarczy tylko jedno słowo, a przestanę – szepnął, ustami muskając jej policzek.
– Nie, nie przestawaj – odparła równie cicho, a jej oddech przyspieszył. – Bądź mój chociaż na tę jedną noc.
– Będę twój tak długo, jak zechcesz.
Wpił się w jej usta, zanim zdążyła cokolwiek jeszcze powiedzieć. Była królową, a on tylko łowcą. W tym momencie królowa należała do łowcy, a łowca należał do królowej i tej nocy żadne z nich nie wypowiedziało już ani słowa więcej.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz