XVIII
– Idunn... – Ktoś czule szepnął jej imię. Poczuła
czyjąś dłoń, odgarniającą jej włosy z czoła, przesuwającą się po jej policzku.
– Idunn?
Nie miała ochoty wstawać. Z pewnością wciąż było
wcześnie i mogła pospać jeszcze chwilkę. Podobało jej się, że ktoś tak czule
próbuje ją obudzić, liczyła jednak na to, że może ten ktoś zrozumie, że ona
wcale nie chce wstawać. W wygodnym łóżku było jej miło i przytulnie.
– Idunn, proszę, obudź się – szeptał ów głos. Może to
jej mama przyszła zbudzić ją, bo Idunn znów zaspała na poranną lekcję
historii...
– Mama? – spytała schrypniętym głosem, w którym ledwo
rozpoznała swój własny.
– Idunn...
Nie, to nie mogła być jej matka. Ona nie żyła. Zabrała
ją choroba, już ponad dwanaście lat temu. Obydwaj jej rodzice nie żyli. Idunn
została sama.
– Niee... – jęknęła, bojąc się otworzyć oczy. Teraz to
ona rządziła w Da'Unn. Z pewnością leżała w swoich królewskich komnatach i
budzili ją, bo stos nowych dokumentów piętrzył się na biurku, oczekując, aż
królowa je przejrzy. Ten czuły dotyk był tylko miłym snem.
Może jednak powinna wstać. Miniona noc chyba należała
do tych względnie przespanych. Może uda jej się dziś nie przysypiać z głową
opartą na biurku.
Otworzyła oczy. Pomieszczenie, w którym się
znajdowała, z pewnością nie było jej komnatą. Zobaczyła nad sobą drewniany
strop, jak w skromnej wiejskiej chatce, a na ścianie przy łóżku wisiał ozdobny
tkany materiał. Chciała podnieść się na łokciach i zorientować w swoim
położeniu, jednak ktoś łagodnie położył dłoń na jej ramieniu. Opadła z powrotem
na poduszkę.
– Nie wstawaj jeszcze – powiedział młody męski głos. –
Odpoczywaj.
Skierowała wzrok w lewo. Właściciel tego miłego głosu
siedział obok na drewnianym taborecie. Wyglądał na niewiele starszego od niej,
krótkie czarne włosy miał nastroszone, a na przystojnej twarzy malował się
wyraz zatroskania. Uśmiechnął się delikatnie, gdy na niego spojrzała.
Idunn westchnęła. Nie ze zrezygnowania. Po prostu nie
mogła powstrzymać westchnięcia, widząc tego chłopaka. Chyba... chyba wciąż
śniła.
– Kim ty jesteś? – zapytała tak na wszelki wypadek,
choć w jego obecności czuła się dość komfortowo. Nawet gdy to ona leżała w
łóżku, a on siedział obok i patrzył na nią, a na dodatek zwracał się do niej
tak poufale i... czyżby wcześniej to on ją dotykał?
– Mam na imię Sebastian. Jestem łowcą potworów. –
Nieoczekiwanie wstał i złożył przed nią pełen dworskiej gracji ukłon. – Wasza
wysokość.
Uśmiechnęła się. Nie dość, że przystojny, to na
dodatek zabawny.
– Czyżbym wciąż była królową? – spytała cicho,
bardziej samej siebie niż Sebastiana. – Myślałam, że Alissa... – I nagle sobie
przypomniała. Przypomniała sobie porwanie, to, jak Sharyen i Alissa zamknęli ją
w zatęchłej celi, jak Sharyen przez kilka dni nosił jej jedzenie i picie, a
potem przyszedł z nożem i... i...
Idunn wyciągnęła spod koca swą lewą dłoń i przyjrzała
się starannie zawiniętym bandażom. A więc to prawda. Straciła nieodwracalnie
część siebie. Skrzywdzili ją, skrzywdzili ją tak okrutnie!
– Jesteś jedyną i prawowitą królową – odparł stanowczo
Sebastian. – Alissa nie ma żadnych praw do tronu, dopóki żyjesz. Ale udało jej
się tak zmanipulować Wyższą Radę, że uwierzyli w twoją śmierć. Wasza wysokość,
mamy cztery dni do koronacji Alissy. Do tego czasu musisz nabrać sił i wrócić
do siebie.
– Co?! – wychrypiała. – Chcą koronować Alissę? Nie,
nie, Sebastianie, rozkazuję ci w tej chwili mnie wypuścić!
Chłopak na powrót usiadł na krześle, uśmiechając się
tym swoim ujmującym uśmiechem.
– Ja cię nie więżę, królowo. Ja tylko ci pomagam.
Obawiam się jednak, że w twoim obecnym stanie niewiele możesz zdziałać.
Idunn usiłowała się podnieść, jednak nagle zabrakło
jej sił. Opadła ciężko na poduszkę, a gdy popatrzyła na swą okaleczoną dłoń,
ukrytą pod bandażami, i znów dotarło do niej, co jej zrobili, zebrało jej się
na mdłości.
– Sebastianie, ja... – jęknęła.
– Słucham. Potrzebujesz czegoś, wasza wysokość? Jestem
do twojej dyspozycji.
Idunn zamknęła oczy, nie wiedząc, co powiedzieć.
Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo jest osłabiona. Nie była w stanie
nawet dłużej utrzymać się, uniesiona na ramionach, a co dopiero wstać z łóżka.
Targały nią mdłości, a równocześnie wiele by oddała, aby coś zjeść, choćby
tylko kromkę chleba i odrobinę sera, coś, cokolwiek.
Gdy otworzyła oczy, Sebastian siedział przy niej z
parującą miską w dłoniach. Apetyczny zapach rozszedł się po pomieszczeniu.
– Musisz coś zjeść, wasza wysokość. Myślę, że zupa
dobrze ci zrobi.
– Idunn – powiedziała. – Jestem Idunn, nie „wasza
wysokość” i nie „królowa”. Przynajmniej nie teraz i nie tutaj.
– Och, jak sobie życzysz, Idunn. – I znów się
uśmiechnął. Mógłby uśmiechać się tak przez cały czas, a ona mogłaby patrzeć na
niego i patrzeć. Nie liczyło się, że on jest tylko łowcą, na dodatek pewnie
niezbyt zamożnym, a ona... aż królową.
Podobało jej się, jak pomagał jej usiąść, a potem
cierpliwie karmił ją zupą, łyżka po łyżce, aż opróżniła miskę, nie dbając o to,
że z pewnością zdołałaby już sama utrzymać łyżkę i nic na siebie nie wylać.
– Idunn – powiedział po dłuższej chwili milczenia –
jedyne, czego pragnę, to abyś nabrała sił i jak najszybciej wróciła na tron.
Alissa jeszcze nie jest królową, a już mam jej dość.
Uśmiechnęła się blado.
– Nie wiem, czy dam radę stawić czoło Alissie.
– Idunn. – Sebastian poprawił koc, którym była okryta,
celowo przy tym dotykając jej ramienia. – Musisz być silna. Ty jesteś królową.
I nie będziesz sama. Będę przy tobie, dopóki znów nie wrócisz do zamku. Pomogę
ci.
Królowa zamknęła oczy. Rozmyślała przez chwilę, a
potem znów spojrzała na Sebastiana.
– To ty mnie uratowałeś? – zapytała cicho.
Nie odpowiedział, lecz skinął głową. A więc jesteś moim bohaterem,
Sebastianie, pomyślała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz