XXIV
Przez dwa dni życie w królestwie zdążyło wrócić do
normy, choć w rozmowach zarówno wśród dworzan jak i mieszczan tematem numer
jeden wciąż pozostawał dzień nieudanej koronacji Alissy i powrót Idunn.
Odmienionej i silniejszej Idunn.
W ten właśnie dzień Sebastian spędził całe popołudnie
włócząc się samotnie po lesie, a na wieczór wstąpił do karczmy. Nie upił się.
Nie miał zwyczaju topić swych smutków w alkoholu. Rozmyślał jednak bardzo
długo, powoli sącząc piwo.
Jak to możliwe, że te cztery dni, które Idunn spędziła
pod jego dachem, wystarczyły, żeby się w niej zakochał? Dlaczego akurat w niej?
To przecież królowa, a on – zwykły łowca, zamieszkujący w skromnej drewnianej
chatce na obrzeżach miasta. Nawet nie był szlachetnie urodzony.
Próbował zapomnieć o tym uczuciu, ale najwyraźniej
potrzeba było więcej niż dwóch dni. Nie pokazał się w zamku ani razu. Nie
chciał już patrzeć na Idunn, choć w myślach wciąż widział jej słodki uśmiech,
jej śliczną twarz, przypominał sobie kwiatowo-ziołowy zapach jej włosów. I
pocałunek. Ich pierwszy i ostatni prawdziwy pocałunek. Co nią kierowało, że
pocałowała go wtedy, przed wejściem do sali tronowej? Teraz doszedł do wniosku,
że w ten sposób chciała mu tylko podziękować. W jej pocałunku nie było żadnego
uczucia, choć on, Sebastian, całując ją, chciał dać jej do zrozumienia, że
pragnie zrobić to po raz drugi, trzeci, setny i nieskończony.
Liczył na to, że starszy nad łowcami wezwie go dzisiaj
na polowanie, jednak najwyraźniej łowcy – w oczach których urósł nagle do rangi
bohatera – postanowili bez uzgadniania z nim dać mu kilka dni wytchnienia.
Dlatego siedział teraz, późnym wieczorem, samotny, przy jednej tylko zapalonej
świecy, i obracał w dłoniach róg tęczowego skabninga. Ot, zwykłe trofeum
myśliwskie.
Za oknami hulał wiatr, zapowiadając pogorszenie
pogody. Gdy będzie padać, to łowcy nie wybiorą się na polowanie. Czyli kolejny
dzień lub dwa spędzone w bezczynności.
Coś zastukało. Sebastian wyprostował się na krześle.
Czyżby to wiatr odemknął okiennicę? Oczekiwał, aż odgłos się powtórzy.
Nie, to nie wiatr. Ktoś pukał w drzwi jego chatki.
Chłopak zerwał się z miejsca. Odsunął zasuwę, uchylił
drzwi i wyjrzał przez powstałą szczelinę. Do środka wdarł się zimny podmuch.
Przed drzwiami stała zakapturzona postać. W
ciemnościach nie mógł dojrzeć ukrytej pod kapturem twarzy. Zobaczył tylko
długie, opadające swobodnie kosmyki ciemnych włosów.
– Wpuścisz mnie? – zapytał znajomy słodki głos.
Sebastian natychmiast otworzył drzwi.
– Królowa Idunn. – Nie mógł uwierzyć, że to ona. Chyba
śnił. Ciemnymi wieczorami umysł mógł płatać mu figle.
– Dla ciebie tylko Idunn. – Zsunęła kaptur. Podeszła
do chłopaka, a jej ramiona oplotły jego szyję. Przylgnęła do niego całym
ciałem.
Sebastian nie ośmielił się jej dotknąć. Nie potrafił
się na to zdobyć. Dotyk tylko na nowo rozbudziłby jego pragnienia.
– Idunn – powtórzył jej imię, jakby to było
najpiękniejsze słowo na świecie.
– Myślałam bardzo dużo – odezwała się dziewczyna po
dłuższej chwili tulenia Sebastiana. – I postanowiłam zaryzykować, przychodząc
tu do ciebie. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam.
Wreszcie przestała się przytulać, lecz jej dłonie
pozostały na jego ramionach. Wciąż stała bardzo blisko.
– Co masz na myśli?
– Wyższa Rada planowała wydać mnie za jednego z
galmancyjskich książąt – odparła, spuszczając głowę. Gdy znów uniosła
podbródek, uśmiechała się, a w jej oczach tańczył płomień świecy. – Ale dałam
im do zrozumienia, że nie chcę wychodzić za mąż, przynajmniej nie przez
najbliższe kilka lat. A do tej pory wszystko się może zdarzyć. Na przykład mogę
poznać mężczyznę, który wcale nie będzie galmancyjskim księciem, ani w ogóle
księciem, mogę się w nim zakochać i nie będę zważała na to, co powie Wyższa
Rada.
Sebastian zmarszczył brwi.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo ja już się zakochałam, Sebastianie.
Odsunął się od niej.
– Aha.
Ciekawe, kiedy zdążyła to zrobić?
– W tobie, głuptasie! – dorzuciła ze śmiechem, widząc
jego minę. – Zakochałam się w tobie. Widziałam też, jak ty na mnie patrzysz,
więc jeśli powiesz, że nic do mnie nie czujesz, to chyba złamiesz mi serce.
O nie...
– Idunn, ja... – Popatrzył jej w oczy. Mówiła
poważnie.
– Chcę, abyś był szczery.
– Idunn... Chyba nic lepszego nie mogłem dziś
usłyszeć. Mogę nie mówić nic, lecz ci pokazać?
– Boję się trochę.
Sebastian ujął jej prawą dłoń i kciukiem pogładził jej
wierzch, a następnie ucałował, nie puszczając. Wziął świecę i z Idunn za rękę
udał się do swojej izby sypialnej. Włożywszy świecę do oblepionego woskiem
świecznika, przyciągnął do siebie dziewczynę.
Idunn nie mówiła nic. Stała spięta, gdy wplatał palce
w jej włosy, gdy ustami muskał jej szyję, gdy jego dłonie wędrowały wzdłuż jej
pleców, aż do pośladków. Wreszcie dziewczyna niepewnie uniosła rękę, aby
pogładzić rysujący się pod materiałem jego bluzy biceps, zsunąć się w dół i
zacisnąć palce na jego dłoni.
Pociągnął ją na łóżko i ułożył na nim. Jej długie
włosy rozsypały się na poduszce.
– Wystarczy tylko jedno słowo, a przestanę – szepnął,
ustami muskając jej policzek.
– Nie, nie przestawaj – odparła równie cicho, a jej
oddech przyspieszył. – Bądź mój chociaż na tę jedną noc.
– Będę twój tak długo, jak zechcesz.
Wpił się w jej usta, zanim zdążyła cokolwiek jeszcze powiedzieć. Była
królową, a on tylko łowcą. W tym momencie królowa należała do łowcy, a łowca
należał do królowej i tej nocy żadne z nich nie wypowiedziało już ani słowa
więcej.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz