sobota, 23 listopada 2019

Da’Unn – rozdział 10.

X

 

Sebastian wbiegł na leśną polanę w momencie gdy słońce schowało się za horyzontem. Na niebie ciągnęły się różowo-pomarańczowe chmury i wciąż było jasno, jednak łowca czuł presję, powinien bowiem opuścić las zanim zapadnie zmrok. Mimo iż wziął ze sobą część broni używanej w polowaniach na potwory, przebywanie w lesie po zmroku nie należało do najlepszych pomysłów.
Stanąwszy na środku polany, łowca rozejrzał się, podziwiając jej magiczny urok, i zaczął nucić. Najpierw nucił cicho, prostą melodię, która stopniowo przybierała na sile. Głos Sebastiana przechodził w gardłowy pomruk, a każdy dźwięk, odpowiednio zaintonowany, tworzył tę dość niezwykłą i tajemniczą melodię. Las jakby ucichł, nasłuchując. Zrobiło się nieco ciemniej, a rosnące wśród paproci i starych drzew dzwonki ożyły. Ich główki uniosły się, a niebieskie płatki emanowały delikatnym poblaskiem. W Da'Unn wciąż pozostała odrobina magii i tylko nieliczni – a Sebastian pośród nich – wiedzieli, jak ją zbudzić.

W cieniu drzew pojawiły się maluteńkie świetliste postacie, trzepocząc skrzydełkami i powoli wyłaniając się z gęstniejącego mroku. Były to wróżki, zbudzone przepełnioną magią melodią nuconą przez Sebastiana. Mężczyzna stał, delikatnie rozpościerając ramiona, aby wróżki wiedziały, że nie ma złych zamiarów i nie chce ich skrzywdzić. Wystarczył jeden nieostrożny ruch i wszystkie odlecą, nie pozostawiając po sobie nawet śladu.
Wróżki poznały już Sebastiana. Czasem przychodził na polanę i prosił je o drobne przysługi, a w zamian za to śpiewał im lub grał na flecie. Uwielbiały muzykę. Siadywały wtedy na kwiatach, kołysząc się delikatnie wraz z nimi, i patrzyły jak urzeczone w chłopaka.
Dwa małe stworzonka podleciały do niego na półprzezroczystych skrzydełkach. Drobne twarzyczki z wielkimi oczami zwróciły się ku niemu.
– Chciałbym was prosić o przysługę – zaczął Sebastian, wpatrzony we wróżki, które teraz zaczęły migotać różnokolorowymi poświatami.
Wróżki zaćwierkały między sobą cieniutkimi głosikami.
– Chciałbym, aby dwoje z was poleciało do komnat lady Alissy, kuzynki królowej, i sprawdziło, czym zajmuje się ta kobieta, o czym rozmawia i z kim – ciągnął Sebastian. Wróżki idealnie nadawały się do takich zadań ze względu na swoją umiejętność latania i doskonałą sztukę kamuflażu. Ich drobne ciałka potrafiły przybrać niemalże każdy kolor, a skrzydełka poruszały się szybko jak u ważki.
– Powiedz tylko kiedy, a polecimy i zrobimy to, o co prosisz – zaszczebiotały głosiki. Ciężko było stwierdzić, czy przemawia jedna z wróżek, czy też kilka mówi naraz.
– Dziś wieczorem, zaraz jak się ściemni. Wiecie, gdzie mnie szukać. Będę grał na flecie, będę grał cały wieczór, oczekując was.
Unoszące się przed nim dwie wróżki, które teraz przybrały fioletowoniebieską barwę świecących dzwonków, zakołysały się w powietrzu, co oznaczało zgodę. Sebastian zamknął oczy i znów zaczął nucić. Tym razem melodia była krótka i prosta. Gdy otworzył oczy, po wróżkach nie pozostał nawet ślad, dzwonki znów zwieszały swe główki, a niebo nad lasem wciąż jeszcze się różowiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz